Peru jest łatwe. Z absurdów Ameryki Południowej,
opisywanych przez mojego podróżniczego góru (którego, nawiasem mówiąc, za
religijno-społeczne poglądy zwykłam nieznosić) nie pozostało już aż tak wiele,
jak można by się tego obawiać. Gringo
wśród dzikich plemion napisany został zresztą już szmat czasu temu,
a jak wiadomo, przez ostatnie kilka lat zarówno ustroje, jak i nastroje na
świecie trochę się pozmieniały.
Założę się zresztą, że na pustkowiach, w dżungli, w
dżungli z Indianami (a to jeszcze coś innego niż puszcza sama w sobie), na
niebezpiecznych rubieżach, gdzie spotkanie oko w oko z bandytką jest bardziej
prawdopodobne, niż znalezienie sklepu z butelką wody – jest trudniej. Trudniej i
bardziej ekscytująco, ale jednak ciągle – trudniej.
Dżunglę i pustkowia mam nadzieję zobaczyć od środka
przy którymś z następnych razów, o Indianach skrycie marzę, ale partyzantkę…
partyzantkę wolałabym odłożyć na „nigdy”, bo po prostu nie wierzę w dobre
intencje bandytów, którzy pod przykrywką walki o czerwoną idyllę mordują ludzi,
jak popadnie. I nikt mnie nie przekona, że Che Guevara był wolnościowcem.
Tak, czy siak, Peru jest łatwe. I przyjemne. Mam
wrażenie, że na pierwszą egzotyczną wyprawę, przed laty wybrałyśmy (ja i Mama) kraj
trudniejszy, niż nam się wydawało (Indie). Oczywiście, zawsze mogło być
trudniej (są przecież jeszcze takie zakątki świata, jak Ghana, czy Kongo), ale
mogło też być łatwiej. Na przykład w Peru ;). Ameryka Południowa jest super i
wcale nie tak dużo tego mañana, jak straszą (choć założę się, że wystarczy się udać na odludzie ;) ).
Z pierwszych wrażeń, mogę powiedzieć tyle: infrastruktra dla podróżnych
jest rozbudowana nie gorzej, niż w Polsce. W miescach tzw. turystycznych
oczywiście, ale przecież u nas w Koziej Wólce też nie ma hoteli i restauracji.
Wszędzie, gdzie trzeba jest internet, asfaltowa droga (mówię przecież, że TAM,
GDZIE TRZEBA, a nie wszędzie!), bieżąca woda (nawet bez większych problemów –
ciepła), czysta pościel (o co w takich Indiach niełatwo) i coś ciepłego do
żarcia. Nie każdy pokój ma ogrzewanie (choć w górach byłoby przydatne), albo wiatrak
(to z kolei na pustyni), ale za to każdy ma TV, a właściciel nie rozumie, czemu
nie chcesz pilota (i wcale nie chodzi o „hiszpański bez napisów”, naprawdę!).
Co prawda, dalej pokutuje tu podział na: „mięso” i „kurczak”, więc będąc
wegetarianinem trzeba się pilnować, żeby nie zamówić czegoś „bez”, a nie dostać
„z”, ale opcji warzywnych jest ci tu dostatek (choć z kreatywnością bywa
krucho). Z zaskoczeniem zaobserwowaliśmy, że gdzieniegdzie zdarzają się też
knajpki wegańskie, organiczne i bezglutenowe, chociaż, jakby się zastanowić to
przy tej obfitości awokado, i stu rodzajów ziemniaka nie powinno wydawać się to
aż tak niezwykłe. O śmierć głodową w Peru nie tak łatwo
(chyba, że trafisz do dżungli bez myśliwego).
Pod kątem jedzenia nie podobało nam się tylko w
stolicy. Śmiem nawet twierdzić, że wpadliśy w jakiś rodzaj pułapki, bo miejsca,
które chcieliśmy odwiedzić zawsze były zamknięte, chociaż powinny być otwarte, a
te, które były otwarte, były albo nieziemsko drogie, albo nieziemsko głośne,
albo nieziemsko obskurne (czasem wwszystkie opcje naraz). Paradoksalnie więc, wbrew temu, co pisze Lonely Planet, w Limie
głodowaliśmy najbardziej, a kuchnia była… no cóż, przeciętna.
Polubiliśmy jednak peruwiański styl przyprawiania
potraw (uważam, że jadłam tam najlepiej zrobione ryby), dodawanie palty
(awokado) do każdego dania, andyjski ser z mleka alpaki (podobny w smaku do
greckiego halloumi) i sos z żółtych papryczek Aji, który wieńczy nowe ulubione
danie Rafała Aji de gallina:
ugotowane kawałki kury, ziemniaki, ryż, ugotowane jajko w ćwiatrkach, a
to wszystko schowane pod pierzynką puszystego, słodko-ostrawego sosu,
przyozdobione oliwkami (albo jedną, jeśli kucharz akurat oszczędza).
Absolutnym hitem dla mnie były świeże soki z
pomarańczy, papaji, mango, i innych owoców, dostępne dosłownie wszędzie i na
tyle tanie, że można było pić do oporu.
Co do cen, na myśl nasuwa mi się jedna uwaga: są
nieproporcjonalne. Mam wrażenie, że przydzielanie ich wyglądało tak, że ktoś z
wielkiego płóciennego worka wyciągał na chybił trafił kartoniki z cyframi i
równie na chybił trafił przyklejał je do produktów. No bo, na przykład: za 5
soli (1 dolar = 3.3 sola) dostaniemy świeży sok, za 20 (gdyby ktoś akurat
chciał) 2 drinki w cenie jednego (z okazji wiecznie trwającej happy hour), a z kolei, gdyby chciało
się nabyć porcję ryżu, bo akurat złapało nas zatrucie i nic innego nie
przechodzi przez gardło, to śpiewają horrendalną sumę: 7! Ponad 2 dolce za
miseczkę ryżu w kraju, gdzie każdy wsuwa ryż, bo jest tani? Serio?
Ale! W Peru jest super, bo… ludzie są super. I się
uśmiechają! Jest radośnie i miło, i wcale nie każdy (choć trzeba z tym uważać)
widzi cię, jako chodzący porftel. Ludzie są życzliwi, pomocni (nawet
taksówkarze i nawet, jeśli wcale nie chcesz akurat ich taksówkami jechać).
Zatrzymują się na ulicy, pomagają,wskazują drogę ( i wcale nie próbują przy okazji
wysłać nas do sklepiku wujka po pamiątki), zagadują w komunikacji miejskiej,
pytają skąd jesteś, a na słowo Polonia
reagują zdziwieniem i radością. Teraz już, co prawda, zaszczytne miejsce Wałęsy
zajął Lewandowski, ale może to i dobrze ;). Peruwiańczycy bardzo pozytywnie
reagują na to, że ktoś, z drugiego końca świata przyjechał zwiedzać ich kraj, a
do tego mówi w ich języku, bo się go nauczył właśnie po to, żeby do niego
przyjechać. Zajebiście, nie? Jak się tu nie cieszyć? Cieszą się więc i pozdrawiają!
Przez cały czas czuliśy się, jak u siebie. Jak w
domu. Jeszcze nigdzie nie widziałam tak wielu osób słuchających metalu i
jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żeby te osoby (w tym pani strażniczka na
lotnisku!) zaczepiały mnie, by pogadać o muzyce, albo pokazać metalowy symbol
ręką na znak, że oni słuchają tego samego.
Do tego… krajobrazy – nieziemskie i różnorodne ( o
ile akurat nie jedziesz kilkanaście godzin przez martwe pustkowia). Dżungla,
góry, złote piaski pustyni, wybrzeże oceanu, wulkany, starożytne ruiny – kraj
bogaty nie tylko w uśmiech, czy historię, ale i piękno.
Ostatnie zdjęcie rządzi :D
OdpowiedzUsuńNo, i wreszcie wpis się pojawił. Stylistycznie dobrze, merytorycznie fajnie, chociaż na temat WC mam inne zdanie :)
Wik
Moje, przyznam, też odrobinkę się zmieniło, zwłaszcza, że na pewien drażliwy obecnie temat mamy podobne poglądy ;). Ale ciągle... tylko odrobinkę ;). Za to, jako pisarz i podróżnik jest dla mnie wzorcem ;).
Usuń