niedziela, 3 września 2017

Peru. Pierwsze wrazenia.

Peru jest łatwe. Z absurdów Ameryki Południowej, opisywanych przez mojego podróżniczego góru (którego, nawiasem mówiąc, za religijno-społeczne poglądy zwykłam nieznosić) nie pozostało już aż tak wiele, jak można by się tego obawiać. Gringo wśród dzikich plemion  napisany został zresztą już szmat czasu temu, a jak wiadomo, przez ostatnie kilka lat zarówno ustroje, jak i nastroje na świecie trochę się pozmieniały.
Założę się zresztą, że na pustkowiach, w dżungli, w dżungli z Indianami (a to jeszcze coś innego niż puszcza sama w sobie), na niebezpiecznych rubieżach, gdzie spotkanie oko w oko z bandytką jest bardziej prawdopodobne, niż znalezienie sklepu z butelką wody – jest trudniej. Trudniej i bardziej ekscytująco, ale jednak ciągle – trudniej.
Dżunglę i pustkowia mam nadzieję zobaczyć od środka przy którymś z następnych razów, o Indianach skrycie marzę, ale partyzantkę… partyzantkę wolałabym odłożyć na „nigdy”, bo po prostu nie wierzę w dobre intencje bandytów, którzy pod przykrywką walki o czerwoną idyllę mordują ludzi, jak popadnie. I nikt mnie nie przekona, że Che Guevara był wolnościowcem.
Tak, czy siak, Peru jest łatwe. I przyjemne. Mam wrażenie, że na pierwszą egzotyczną wyprawę, przed laty wybrałyśmy (ja i Mama) kraj trudniejszy, niż nam się wydawało (Indie). Oczywiście, zawsze mogło być trudniej (są przecież jeszcze takie zakątki świata, jak Ghana, czy Kongo), ale mogło też być łatwiej. Na przykład w Peru ;). Ameryka Południowa jest super i wcale nie tak dużo tego mañana, jak straszą (choć założę się, że wystarczy się udać na odludzie ;) ). 




Z pierwszych wrażeń, mogę powiedzieć tyle: infrastruktra dla podróżnych jest rozbudowana nie gorzej, niż w Polsce. W miescach tzw. turystycznych oczywiście, ale przecież u nas w Koziej Wólce też nie ma hoteli i restauracji. Wszędzie, gdzie trzeba jest internet, asfaltowa droga (mówię przecież, że TAM, GDZIE TRZEBA, a nie wszędzie!), bieżąca woda (nawet bez większych problemów – ciepła), czysta pościel (o co w takich Indiach niełatwo) i coś ciepłego do żarcia. Nie każdy pokój ma ogrzewanie (choć w górach byłoby przydatne), albo wiatrak (to z kolei na pustyni), ale za to każdy ma TV, a właściciel nie rozumie, czemu nie chcesz pilota (i wcale nie chodzi o „hiszpański bez napisów”, naprawdę!).
Co prawda, dalej pokutuje tu podział na: „mięso” i „kurczak”, więc będąc wegetarianinem trzeba się pilnować, żeby nie zamówić czegoś „bez”, a nie dostać „z”, ale opcji warzywnych jest ci tu dostatek (choć z kreatywnością bywa krucho). Z zaskoczeniem zaobserwowaliśmy, że gdzieniegdzie zdarzają się też knajpki wegańskie, organiczne i bezglutenowe, chociaż, jakby się zastanowić to przy tej obfitości awokado, i stu rodzajów ziemniaka nie powinno wydawać się to aż tak niezwykłe. O śmierć głodową w Peru nie tak łatwo (chyba, że trafisz do dżungli bez myśliwego).
Pod kątem jedzenia nie podobało nam się tylko w stolicy. Śmiem nawet twierdzić, że wpadliśy w jakiś rodzaj pułapki, bo miejsca, które chcieliśmy odwiedzić zawsze były zamknięte, chociaż powinny być otwarte, a te, które były otwarte, były albo nieziemsko drogie, albo nieziemsko głośne, albo nieziemsko obskurne (czasem wwszystkie opcje naraz). Paradoksalnie więc,  wbrew temu, co pisze Lonely Planet, w Limie głodowaliśmy najbardziej, a kuchnia była… no cóż, przeciętna.
Polubiliśmy jednak peruwiański styl przyprawiania potraw (uważam, że jadłam tam najlepiej zrobione ryby), dodawanie palty (awokado) do każdego dania, andyjski ser z mleka alpaki (podobny w smaku do greckiego halloumi) i sos z żółtych papryczek Aji, który wieńczy nowe ulubione danie Rafała  Aji de gallina:  ugotowane kawałki kury, ziemniaki, ryż, ugotowane jajko w ćwiatrkach, a to wszystko schowane pod pierzynką puszystego, słodko-ostrawego sosu, przyozdobione oliwkami (albo jedną, jeśli kucharz akurat oszczędza).
Absolutnym hitem dla mnie były świeże soki z pomarańczy, papaji, mango, i innych owoców, dostępne dosłownie wszędzie i na tyle tanie, że można było pić do oporu.
Co do cen, na myśl nasuwa mi się jedna uwaga: są nieproporcjonalne. Mam wrażenie, że przydzielanie ich wyglądało tak, że ktoś z wielkiego płóciennego worka wyciągał na chybił trafił kartoniki z cyframi i równie na chybił trafił przyklejał je do produktów. No bo, na przykład: za 5 soli (1 dolar = 3.3 sola) dostaniemy świeży sok, za 20 (gdyby ktoś akurat chciał) 2 drinki w cenie jednego (z okazji wiecznie trwającej happy hour), a z kolei, gdyby chciało się nabyć porcję ryżu, bo akurat złapało nas zatrucie i nic innego nie przechodzi przez gardło, to śpiewają horrendalną sumę: 7! Ponad 2 dolce za miseczkę ryżu w kraju, gdzie każdy wsuwa ryż, bo jest tani? Serio?
Ale! W Peru jest super, bo… ludzie są super. I się uśmiechają! Jest radośnie i miło, i wcale nie każdy (choć trzeba z tym uważać) widzi cię, jako chodzący porftel. Ludzie są życzliwi, pomocni (nawet taksówkarze i nawet, jeśli wcale nie chcesz akurat ich taksówkami jechać). Zatrzymują się na ulicy, pomagają,wskazują drogę ( i wcale nie próbują przy okazji wysłać nas do sklepiku wujka po pamiątki), zagadują w komunikacji miejskiej, pytają skąd jesteś, a na słowo Polonia reagują zdziwieniem i radością. Teraz już, co prawda, zaszczytne miejsce Wałęsy zajął Lewandowski, ale może to i dobrze ;). Peruwiańczycy bardzo pozytywnie reagują na to, że ktoś, z drugiego końca świata przyjechał zwiedzać ich kraj, a do tego mówi w ich języku, bo się go nauczył właśnie po to, żeby do niego przyjechać. Zajebiście, nie? Jak się tu nie cieszyć? Cieszą się więc i pozdrawiają! 







Przez cały czas czuliśy się, jak u siebie. Jak w domu. Jeszcze nigdzie nie widziałam tak wielu osób słuchających metalu i jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żeby te osoby (w tym pani strażniczka na lotnisku!) zaczepiały mnie, by pogadać o muzyce, albo pokazać metalowy symbol ręką na znak, że oni słuchają tego samego.
Do tego… krajobrazy – nieziemskie i różnorodne ( o ile akurat nie jedziesz kilkanaście godzin przez martwe pustkowia). Dżungla, góry, złote piaski pustyni, wybrzeże oceanu, wulkany, starożytne ruiny – kraj bogaty nie tylko w uśmiech, czy historię, ale i piękno.
♥ Peru. 












2 komentarze:

  1. Ostatnie zdjęcie rządzi :D
    No, i wreszcie wpis się pojawił. Stylistycznie dobrze, merytorycznie fajnie, chociaż na temat WC mam inne zdanie :)

    Wik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje, przyznam, też odrobinkę się zmieniło, zwłaszcza, że na pewien drażliwy obecnie temat mamy podobne poglądy ;). Ale ciągle... tylko odrobinkę ;). Za to, jako pisarz i podróżnik jest dla mnie wzorcem ;).

      Usuń